Gdy z dnia na dzień się zjawi ktoś,
Kto w zasadzie ni brat ni swat –
Nie sądź z oczu i nie wróż z kart,
Co naprawdę jest wart
Weź go w góry, do gór go wieź,
Tam uważnie nań spójrz i już
Będziesz wiedział, czy zuch twój druh
Poznasz, jaki w nim duch
Jeśli chwyci go strach i ach
Gdy rozkleja się gość, ma dość,
Ani wejść, ani zejść – i cześć,
Na dół trzeba go nieść –
Staszcz go na dół ze skał, jak chciał
I zapomnij, że znasz tę twarz
Taki w biedzie zawiedzie też,
Nie wśród takich żyć chcesz
Jeśli sam cię wzwyż wiódł i w przód,
Nie narzekał, że mróz, że mus –
A gdyś odpadł ze skał, spaść miał,
Liną skórę z rąk zdarł
Jeśli trzymał rytm aż po szczyt
A na szczycie się śmiał, aż wstyd –
Sprawa jasna, że bez dwóch zdań
Możesz liczyć już nań